
Zaczęło się od pewnego serwisu, na którym wszyscy umieszczają swoje fotki, można tam dodać kilka informacji o sobie, opisać wymarzonego partnera. I ja miałam napisane, że marzę, aby książę na białym koniu porwał mnie w nieznane. I on to właśnie zrobił. Przez kilka miesięcy rozmawialiśmy na gadu gadu, było wprost idealnie, nie zgadzaliśmy się ze sobą we wszystkim, ale potrafiliśmy znaleźć jakiś kompromis. Po szkole od razu siadałam na komputer, żeby zamienić z nim kilka słów, obydwoje nawet odkryliśmy przypadłość uśmiechania się do monitora. Pisał mi przepiękne wiersze, podtrzymywaliśmy się na duchu w sytuacjach kryzysowych. Był taką moją duchową ostoją, kiedy było mi źle. Chciałam, żeby to trwało jak najdłużej.
Często poruszaliśmy kwestię spotkania się, jednak zwlekaliśmy z tym. Bałam się, że jak się spotkamy to czar pryśnie, będzie drętwo i już potem nie będzie tak jak dawniej. Ale w końcu wyznaczyliśmy termin, klamka zapadła. W związku z tym, że mieszkamy daleko od siebie jakieś 200km, to postanowiliśmy spotkać się w połowie drogi, w Gdańsku. Całą noc nie mogłam zasnąć z podekscytowania, a czas płynął mi błyskawicznie, w końcu znalazłam się w umówionym miejscu.
Tam stał on, szczerze mówiąc to nawet gdybym nie znała jego twarzy ze zdjęć to i tak bym go poznała. Miał to coś… Spojrzał na mnie, podszedł i pocałował w policzek na przywitanie. I strach prysł, nie bałam się już, że go rozczaruje, byłam po prostu sobą. Spacerowaliśmy, rozmawialiśmy tak jakbyśmy się znali latami. Kiedyś widziałam coś podobnego na jakimś filmie, myślałam sobie wtedy: "Jaka ściema..." Ale tak się zdarzyło... Potem wpadliśmy na szalony pomysł, wsiedliśmy w tramwaj i pojechaliśmy do Oliwy, do zoo. Byłam już kilka razy w zoo, ale w tamte południe wydawało mi się jakbym była pierwszy raz. Zwierzęta były takie fascynujące, a wokół wszystko kolorowe. To nawet nie były motylki w brzuszku to była taka iskra która na wskroś przeszywała mi serce. Robiliśmy sobie zdjęcia, wygłupialiśmy się.
Choć jest on starszy ode mnie o 3 lata, to jednak różnica wieku nie miała znaczenia. To było tak jak w jednym z jego wierszy. „Jesteśmy tylko my, wokół nie liczy się nic, bo ja widzę tylko oczy Twe, a Ty miłość mą”. Później skoczyliśmy do restauracji na obiad, a potem niestety przyszedł czas odjazdu, nienawidzę pożegnań, ale muszę stwierdzić, że to było wyjątkowo przyjemne. Niepotrzebne były słowa...
Chyba nie muszę zdradzać jak skończył się ten wyjazd, a raczej jak dalej się toczy między nami. Nie żałuję tego, że postanowiłam wyrwać się z wirtualnej znajomości i przeskoczyć na rzeczywistość. Mój Książę mnie porwał, a nasza bajka jeszcze się pisze...
Opowiadanie nadesłane przez
hekatesk